Listopad przyniósł mi załamanie nastroju. Nie sądziłam, że aż tak bardzo odczuję zmianę pory roku i jesienną szarugę. Pierwsze dni, gdy za oknem zaczęło się robić ciemno niewiele po 16 były najgorsze. Mój organizm dostał sygnał: jest ciemno - czas spać. I tak też miałam ochotę zrobić. Jakoś ogarniałam rzeczywistość, ale ok 20 byłam już z dziećmi w łóżku. Czytałam im bajkę i zasypiałam wcześniej od nich. Odpływałam zupełnie a szlafrok to jedno z moich ulubionych ubrań ostatnich tygodni. Mam nadzieję, że to tylko jesienne przesilenie skumulowane z PMSem, ale na wszelki wypadek zrobię sobie badania, by zobaczyć czy napewno wszystko jest ok.
Niestety przerwałam praktykę jogi w studio i być może to jedna z przyczyn mojej słabszej kondycji. Zrezygnowałam z grupowych zajęć z uwagi na pandemię. Staram się kontakty społeczne ograniczyć tylko do tych koniecznych. Czy wytrzymam? Nie wiem, bo widzę, że bardzo mi tego brakuje. Praktyka w domu jednak nie jest tym samym i nie daje mi tyle energii.
Wracając do weekendu, wybraliśmy się dzisiaj w góry do Wisły. Być może to ostatni tak ciepły weekend w tym roku. Przeszliśmy ok. 8 kilometrów (w tym mocniejsze podejścia). Chłopcy dali radę. Tylko pod koniec troszkę ponarzekali, ale generalnie nie tracili tempa. To świetna wiadomość, bo możemy zacząć planować poważniejsze trasy w przyszłości.
Brak komentarzy
Publikowanie komentarza